literature

Nie chce wiele.

Deviation Actions

GrreenTea's avatar
By
Published:
3.7K Views

Literature Text

Przeczytaj opis, zanim zaczniesz czytać. 'D

Kolejny już, długoterminowy oneshot. Inaczej tego nazwać się nie nie da. Długoterminowy, ponieważ miałam to skończyć tuż po świętach. Gomen, to moje lenistwo i brak chęci do robienia czegokolwiek oprócz oglądania anime. Obiecuję poprawę. ;n;

Ostrzeżenia:
- Hetalia. Hejterzy proszeni są o opuszczenie terenu.
- leciutkie shonen-ai, a więc chłopcy wara, to teren dla dziewczyn! Chyba że lubisz takie rzeczy, wtedy nie mogę zabronić~
- Niezmienie od jakiegoś czasu nie jestem tak doświadczona w pisaniu jak niektóre osoby, dlatego proszę o... maksimum krytyki. Niechaj poziom mojego ego spadnie o połowę.
- pairingi: PrusPol (przede wszystkim!~ ), GerIta.
- zalatuje świętami i ciężkostrawnym żarciem.

Dziękuję, że zdecydowaliście się jednak to przeczytać.



___


Nie chcę wiele w te Święta. W zasadzie, nie chcę nic. Jakoś zawsze dostawałem prezenty, które były podchoinkowm niewypałem. Wiem, że w dawaniu prezentów liczy się chęć, dobra wola, sam fakt, że ktoś ci coś dał od serca – rozumiem to i bardzo doceniam. Jednak nikt nigdy nie trafił z prezentem, nawet jeśli była to naprawdę dobra wódka i gustowne kieliszki. Alkohol szybko niknie, z pełnej butelki zostaje tylko drogie szkło. Nie potrzeba mi materialnych rzeczy.
Od Mikołaja chcę tylko jednego.
Nie będę pisał do niego żadnych listów z życzeniem, niech sam się domyśli. Czy to naprawdę takie trudne?


Usiadł w głębokim, postarzałym fotelu i włączył telewizor. Przykrył się wysłużonym, postrzępionym kawałem wełny który nazywał kocem, gorącą czekoladę odstawił na bok. Obrazy na ekranie migały bezsensownie, zapowiadając spore opady śniegu na następny tydzień. Pogodynka suszyła zęby do widzów oświadczając, że łopaty w tym miesiącu nie postoją w składzikach. Westchnął ciężko i zakopał się szczelniej w koc. Odkąd przeprowadził się na brudne blokowiska Warszawy w mieszkaniu nie było tak ciepło jak dawniej. Spółdzielnia – odczuwalnie niestety dla wszystkich mieszkańców bloku - oszczędzała na ogrzewaniu, a elektryczny grzejnik różnicy w temperaturze nie robił. Pozostawało więc biernie wlepiać oczy w telewizor i pić coś ciepłego w nadziei, że rury w ścianach nie zamarzną razem z tobą.

- „…wszystkie krajowe drogi dotkliwie odczuły atak tegorocznej zimy. Ofiarą niskiej temperatury w samej stolicy padło już 8 bezdomnych. Mężczyźni i 1 kobieta ponieśli śmierć na miejscu. Władze miasta apelują do…"
- Niech się dzieje co chce. Ich wina, nie chciało się chodzić do szkoły, na siebie zarabiać, to się teraz skończyło jak Niemce na Syberii – mruknął niby do siebie znad parującego kubka czekolady.
Za fotelem para drobnych nóżek zasuwała po nowym dywanie w nowych kapciach.
- Nie bądź taki niemiły, Fel – rozległ się karcący głos za oparciem. Nad blond głową pojawił się loczek, potem cała kasztanowa czuprynka. Orzechowe oczy zamrugały przyjaźnie do schowanego pod kocem. Feliks wychynął troszkę spod wełny i łypnął na niego, jakby się pytał, jakim prawem zakłóca jego czekoladowy spokój.
- Powiedz „Aaa" – Feliciano wyciągnął rękę przed jego twarz, machając ciepłym jeszcze ciastkiem. Feliks posłusznie otworzył buzię i złapał je zębami. Pachniało ciastem korzennym. Ugryzł kawałek, a resztę zanurzył w czekoladzie.
- Masz więcej? – zapytał niby od niechcenia. Kątem oka obserwował poczynania przyjaciela, który właśnie przyniósł miskę z owocami na stolik przed fotelem. Zauważył kawałek ciasta przyklejony do podskakującego w rytmie świątecznej reklamy loczka. Pewnie w kuchni znów jest bajzel, pomyślał, po czym uśmiechnął się lekko.
A gdyby było tak w każde święta?
- Mam, całe dwie tace~ Ale reszta jest na jutro.
- Przypuszczam, że nie zachowają się tak długo – stwierdził. Pruskie łapy są zbyt lepkie.
Włoch stanął przed nim. Odgarnął włosy z czoła i wyszczerzył się wesoło, jak zwykle.
- Ludwiś powinien wytrzymać, znasz go. On najbardziej czeka na Apfelstrudel, który pewnie jak zwykle przyśle pan Austria.
- Też bym zjadł…
- Fel, zajmiesz się sernikiem? – zapytał Feliciano, nagle sobie coś przypominając. Zniknął blondynowi z oczu na moment, zapuszczając się w kuchni.
- Jasne, nikt inny nie może się nim zająć!… Tylko jeszcze nie teraz.
- No, a kiedy? Ty myślisz że ja mam tyle czasu żeby ciebie przypilnować?
Aż podskoczył w fotelu, słysząc ten ton. Z doświadczenia wiedział, że lepiej mu się nie sprzeciwiać, kiedy mówi o jedzeniu. Z głośnym westchnięciem, opuszczając przytulny wełnokoc podniósł się i w głowie przypominał sobie skład sernika z brzoskwiniami. Z puszki, rzecz jasna.
- Ty zawsze jak się za coś weźmiesz, to można czekać na koniec latami…
- Feli, cicho już. To u mnie rodzinne.
Wyciągnął się jak stary kot, w kościach coś pyknęło, strzyknęło. Wyłamał palce, ziewnął. Związał włosy gumką i poczłapał resztką czekoladowej energii do pomieszczenia, z którego wydobywały się niebiańskie zapachy.
Oczywiście nieomylność polska i tym razem go nie opuściła. Na blacie skorupki jajek (całe opakowanie, co za marnotrawstwo), kuchenka osmalona i upaćkana w przeróżnych sosach. Warzywa na tradycyjną sałatkę stały w siatkach, torebkach, papierowych woreczkach, niektóre się gotowały. Po kuchni krzątał się jego zaaferowany przyjaciel, co chwila sprawdzając stan ziemniaków, marchewki, poprawiając fartuch i zaglądając do przepisu na sernik i robiąc masę innych rzeczy, których celu blondyn za nic nie mógł sobie skojarzyć.
Kiedy Feliks wkroczył do pomieszczenia, Feliciano rzucił mu plastikową miskę i wzrokiem przekazał grzeczną wiadomość, że jeśli zaraz się za to nie weźmie, jego starannie przygotowywany przez ostatnie dni bigos wyląduje w koszu. Polak przestraszył się nie na żarty i kopał już w szufladzie, szukając proszku do pieczenia, mąki… Czego tam trzeba do sernika.

Mieszkanie, skromne jak na europejskie standardy, od paru dni pozostawało nienaturalnie czyste. Pojawiały się nowe elementy wystroju, puchaty kremowy dywan, sofa (wygnieciona już przez gości), stolik ze szklanym blatem, łóżko z PRL-owskiej wersalki zamieniło się na szerokie, naprawdę szerokie wyro z ładną orzechową ramą i bezgłowiem…
To wszystko na upartego kupił mu pewien nieskromny pod względem finansowym Włoch. Co z tego, że Feliks z czystej uprzejmości i kultury sprzeciwił się temu dosyć wylewnemu prezentowi. Feliciano uparł się, i nie chciał słyszeć żadnego sprzeciwu. Szczególnie, że nic z dotychczasowych rzeczy Feliksa nie było w jego guście. Litości, kto chce w domu starą komodę z zakurzonymi kieliszkami?
Nawet kieliszków nie dało się uratować. Choć kto wie, może zrozpaczonemu właścicielowi udało się przemycić co nieco z worka na śmieci?

Do najnowszych zdobyczy Feliksa należy również, w prawdzie z promocji, laptop mało znanej firmy. To jednak zostało zakupione przez Feliksa, który po wizycie w MediaMarkcie drżącymi dłońmi liczył pieniądze i szanse na to, czy uda mu się przeżyć do końca miesiąca na pensji od państwa. Bo jak już szaleć… to na studenta. Są pieniądze, euforia – i nagle ich nie ma. Jak to się dzieje?
Wracając do pieniędzy… Właściwie dlaczego Feliciano zarabiał więcej od niego?
Na to pytanie nie potrafił już odpowiedzieć.

W powietrzu znów unosiły się ciężkie opary z robionego na szybko ciasta. Tym razem był to sernik, przy którym raz po raz kręcił się Feliks. Pilnował czy ciasto przypadkiem swoim wrednym zwyczajem się nie spali, czy brzoskwinie w serze nie wybuchną od zbyt wysokiej temperatury.
Oboje, jako gospodarze jutrzejszego wieczora mieli kupę roboty, choć zostało im dużo ponad doba do Wigilii.
Na kolację nie zapraszali wielu gości, choć naprawdę chcieli. Niektórzy z ich przyjaciół byli zbyt zajęci, żeby nawet usiąść przy kominku i zjeść świąteczne ciasto.

Do kuchni wtargnęła jakaś zaspana, jasnowłosa głowa. Obejrzała każdy zakamarek pomieszczenia w poszukiwaniu czegoś do zwałowania, chwyciła jedno parujące jeszcze ciasteczko z półmiska i zniknęła z szybkością pekaesu. Czyli powolutku, nie spieszymy się. Feliks, bardzo czuły na chciwe łapska wiadomo kogo odstawił z hukiem garnek z ugotowanymi warzywami i podążył za szczęśliwym posiadaczem ciasteczka. Przytrzymał popielatą czuprynę nie pozwalając jej się ruszyć i zabrał jegomościowi zdobycz, samemu, na oczach głodnego porywacza zjadając ją ze smakiem.

Feliciano nie zwracał już nawet uwagi na wrzaski pokrzywdzonego Gilberta, który próbował przejść przez felkową bramę u wejścia do kuchni, najważniejsze bowiem w tej chwili dla niego było gelato, które pichcił na późną kolację. Owa brama starała się potępiającym głosem wbić tej pustej kapuścianej głowie, że jedzenia przygotowanego na święta się nie je.
- Nie trzeba było siedzieć całą noc przed Xboxem, idioto, byś tak długo nie spał i nie łaził głodny! Obiad był w ciągu dnia, i nie, nic nie zostało. I odkupujesz mi Piłsudskiego.
- Oj tam, stłukło się… przez przypadek.
- Przypadek, tak? Te wrzaski w nocy to też był przypadek?
- No co? Zabił mnie jakiś cziter…
Feliks miał ochotę go trzepnąć w głowę. Żeby zobaczyć, czy coś jeszcze mu tam grzechocze.
- To przecież tylko stary dziad był… Taką figurkę to możesz na bazarze kupić – dokończył pan winowajca i podrapał się po karku.
- Ja ci zaraz dam starego dziada!
Gdyby nie intuicja Włocha, droga teflonowa patelnia wylądowałaby na Prusakowym łbie.
W końcu Gilbert odpuścił, stwierdzając że marnuje tylko czas na spanie. Walnął się więc na kanapie w salonie, próbując na powrót uciąć komara.
Najwidoczniej bez skutku. Z salonu po jakimś czasie dobiegł ich dźwięk włączanej gry.
Feliks natomiast mógł znów w spokoju zająć się warzywami na sałatkę. Odcedził dokładnie marchewkę i pietruszkę, przeniósł je do miski i wyciągnął z lodówki litrowy słoik kiszonych. Nie zważając na zdezorientowane spojrzenie Włocha, które zdawało się mówić „jak można tak potraktować ogórki?", zręcznie odkręcił zakrętkę i wziął jednego do przegryzienia. Pychota.
Feliciano stwierdził, że woli podczas świątecznej kolacji nie tykać sałatki po polsku.



Choinka ubrana, dumnie stroszy gałęzie przykryta ozdobami. Prezenty, choć nieliczne, czekają cierpliwie na swoją kolej tego wieczora. W tle usypiająca kolęda odtwarzana w wieży stereo. Lampki drzewka świątecznego rzucają nikłe światła na stół przepełniony polskimi, niemieckimi i włoskimi potrawami. Może nie jest tradycyjnie, ale atmosfera w sam raz, jaka powinna być. Jak w Święta.
Mieszkańcy i goście na czas kolacji stali się, czy tego chcieli czy nie, tymi bliższymi. Brak jakiegokolwiek porozumienia i chęci rozmowy pomiędzy poszczególnymi stronami stołu zastąpiony został sytą, zmęczoną ciszą, przez którą przebijało się poczucie zrozumienia między przyjaciółmi. I współczucie, wyrażane w krótkich spojrzeniach rzucanych na stół i sąsiadów. Żołądek miał bowiem swoje granice i bez względu na to, jak smaczne jest jedzenie nie da się pochłonąć wszystkiego, co smakuje.
Gilbert nie mógł zrozumieć, dlaczego. Wyciągnął leniwą rękę po ostatni kawałek makowca i po długotrwałym wpatrywaniu się w niego z wyrzutem, jakby chciał się zapytać rodzynek w maku dlaczego mu to robią że są takie dobre, odłożył ciasto na talerzyk i oklapł z powrotem na krześle. Gdyby ugryzł i połknął chociażby jeden dodatkowy kawałek, mogłoby się to źle skończyć. Bynajmniej tak mu się w tej chwili wydawało.
- Ale wyżerka – wymamrotał.
Trochę zajęło pozostałym w pokoju skojarzenie faktów z rzeczywistością i dopiero po dłuższej chwili Ludwig raczył zerknąć na brata. Nowy sweter ślinił mu w tej chwili Feliciano, który postanowił uciąć sobie drzemkę po kolacji. Wyglądało to przekomicznie, tym bardziej że właściciel swetra sam powstrzymywał się przed zaśnięciem. Wyglądał jak trafiony strzałką ze środkiem usypiającym dla niedźwiedzi.
- Uważam nieskromnie, że jeśli chodzi o uczty to mógłbym was, Niemców pobijać przez bite tysiące lat. – Feliks podniósł rękę i zrobił z palców V-kę. Ziewnął i nałożył sobie trochę ryby po grecku.
- W ilości rzecz jasna, nie w jakości… - odpowiedział Gilbert, marszcząc brwi i żałując, że się w ogóle odzywał. Złapał się za brzuch, w którym najwidoczniej układało się już wigilijne jedzenie.
- Nie moja wina że tyle pochłaniasz. Trzeba po-wo-li.
- Idę spać.
- Życzę powodzenia przy wstawaniu – wyszczerzył się. Ułożył łokieć na stole, a podbródek oparł o dłoń, i wbił bezczelny wzrok w twarz Prusaka, który postanowił najwidoczniej korzystać jeszcze z krzesła i powgapiać się w ścianę naprzeciw – rozłożył się bardziej na krześle i ani myślał się z niego ruszać.

Za oknem śnieg. Pada, jakby aniołom nigdy miało nie zabraknąć błogosławieństw, które zsyłają na ziemię w postaci drobnych kryształków.
Feliks stał przy oknie, wyglądając nieśmiało zza firanki na zewnątrz. W pomarańczowej łunie latarni płatki zdawały się tańczyć, poruszane co chwila lekkim podmuchem wiatru. Nie było ich wiele, ale tyle, żeby pokryć grunt świeżą, kruchą białą warstwą. Wszystkie ścieżki wydeptane w tej wczorajszej zostają powoli wymazane, zbite butelki giną w śniegu.
Odgłosy świętowania Bożego Narodzenia dawno już ucichły. W budynku co jakiś czas odzywały się rury z centralnym ogrzewaniem, ktoś spóźniony wszedł do klatki robiąc hałas ciężkimi butami.
Mimo, że nie mógł zasnąć nie miał ochoty włączać telewizora, ani nawet laptopa. W nocy, kiedy obudzisz się i nagle zdasz sobie sprawę że świat jest zupełnie inny, tajemniczy i warty odkrycia, a jednak zbyt niebezpieczny by wychodzić poza mieszkanie, masz ochotę wyjść z łóżka, nalać mleka do kubka i postać trochę przy oknie, chociażby po to, by obserwować pijaków na dziedzińcu lub po prostu wlepić oczy w światło latarni. Potwory kryjące się w ciemnych kątach mogą wyjść i pokąsać cię w nogi, ale ty nie zwracasz na to uwagi.
Choinka nawet nie została zapalona.
Cofnął się krok do tyłu i w ciemno rzucił się na sofę. Trafił. Usiadł po turecku i kontynuował bezmyślne wlepianie oczu w skrzące płatki. Kubek z zimnym mlekiem wędrował z jednej dłoni do drugiej.
W nocy szczególnie wyostrza się słuch. Mózg reaguje na najmniejszy jęk paneli w podłodze, chrapnięcie współlokatora. Dlatego kiedy spragniona osoba opuściła łóżko i skierowała się do kuchni, starając się jak najciszej stawiać kroki i nie natrafić bosą stopą na jakiś śmieć walający się bez nadzoru, Feliks drgnął i rzucił okiem za siebie. Wysoka sylwetka stanęła w wejściu do pokoju i podniosła ręce w uspokajającym geście.
- To tylko ja – usłyszał zaspany głos. Odwrócił się z powrotem do okna i poprawił w kanapie. Gilbert zawędrował przed okno niezdarnie próbując podrapać się po plecach. Wyjrzał za nie, spodziewając się czegoś ciekawego, tymczasem napotkał tylko pusty plac zasypany śniegiem i mrugającą latarnię.
Ziewnął z zawodem i rozsiadł się obok blondyna, wyrywając mu kubek z rąk i przez dłuższą chwilę kontemplując jego zawartość. Po chwili stwierdził że jest ona pitna i wychylił mleko. Feliks tylko patrzył.

Przedwojenny zegar z wahadłem stojący w kącie pokoju wybił cicho godzinę drugą.
Cisza zdawała się pływać między meblami, pilnując by nikt nie zakłócił snu tymczasowym lokatorom.
Szkoda, że tylko tymczasowym.
- Jak smakował sernik? – pytanie rzucone w przestrzeń powędrowało ślimaczym tempem do uszu adresata i obiło się o kąciki mózgu, zmuszając go do ocknięcia się. Dla pewności Felek pstryknął palcami przed oczami Gilberta. Ten zamrugał nieprzytomnie.
- Hm?
- Jak sernik się pytam.
- Dobrze się miewa, stoi jeszcze trochę na lodówce.
Blondyn westchnął i zachichotał cicho. Dogadać się z pruskim polotem o tej porze to ciężkie zadanie.
- Miałem na myśli, czy ci smakował.
- …aa.
- Bo domyślam się, że bigosu nie tknąłeś. Dziwię ci się. Ale widziałem, że sernik jakoś dziwnie szybko znika z talerzyka, to twoja robota? Męczyłem się z nim trochę, z brzoskwiniami miałem problem bo wydaje mi się, że sok przesiąkł do sera, i mógł się skwasić, chociaż nie wiem w jaki sposób…
- Przymkniesz się?
Feliks spojrzał na niego pytająco. Czerwonooki podniósł ciężką rękę i poczochrał go po łepetynie, starając się ukryć mimowolny uśmiech.
- Zrobiłeś kupę dobrych rzeczy w te święta. – odezwał się w końcu. Odchrząknął żeby przegonić chrypkę i podniósł się powoli z kanapy. – Było bardzo miło, nie musisz się przejmować takimi głupotami. Zrobiłeś więcej, niż ja dla nas wszystkich w tym roku.
- Ale ja się wcale…
- Tegoroczne święta były najlepszym prezentem dla całej naszej czwórki. Wszyscy razem siedzieliśmy przy jednym stole, jedliśmy górę ciężkostrawnego jedzenia i słuchaliśmy lamowanych kolęd.
- Sam…
- Na tym polegają święta. I nie przerywaj mi.
Blondyn wbił w niego ciekawski wzrok. Chyba to wina późnej godziny, że Gilbert tak gada. Jakby nie był sobą.
- Ja, Lud i Feliciano jesteśmy ci za to wdzięczni. – ziewnął i skierował się powrotem w stronę sypialni. - Dawno nie robiliśmy czegoś razem. Dziękuję, w swoim i ich imieniu. A teraz idź spać, proszę.
Usłyszał tylko cichy śmiech, w którym dało się słyszeć prawdziwą wdzięczność. Wygadywał przed chwilą głupoty, ale nie wstydził się ich, nie wiedzieć czemu. Chyba zbyt mu ciążyły, musiał się tego pozbyć. Poczuł coś podobnego do satysfakcji.
Odejść w spokoju do upragnionego łóżka nie dał mu Felek, który uczepił się jego ręki. Tak zakotwiczony odwrócił się z cierpiętniczą miną.
- Czego?
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – odpowiedział spokojnie. Światło latarni barwiło zielone tęczówki na różne odcienie złota. Całkiem miły widok.
- No jak nie?
- Czy sernik ci smakował.
Gilberta zatkało na dłuższy moment. Potem wypuścił głośno powietrze i zmarszczył brwi.
Doprawdy. Czasem Feliks zdawał się być bardziej dziecinny od niego samego.
- Był genialny. A teraz chodź wreszcie się położyć, w łóżku jest trochę zimno.
Wdzięczny uśmiech zagościł na felkowej twarzy. Zeskoczył z kanapy i zasłonił okno, jeszcze raz rzucając okiem na plac.
Biała, puchata kołdra pokryła wszystko, co tylko stało na zewnątrz. Świeże płatki opadające powolutku z góry skrzyły się ciepłym, pomarańczowym światłem.
Ah, bardzo mi ulżyło kiedy to skończyłam.

Tak drodzy państwo, Zielona wreszcie coś wstawiła.
Nie cieszcie się tak, bo wszystko możliwe że potem znów nie będę aktywna przez miesiąc... XD

Ale nie mogę uwierzyć, że jednak to wstawiłam, po prostu nie mogę...
Chociaż, jakby na to nie patrzeć to obiecałam paru osobom, że to skończę. Tylko to kończenie zajęło mi niespodziewanie mało czasu jak na mnie. *powolna i leniwa*

W każdym bądź razie, zrobiłam głupio, że wstawiałam to o tak późnej porze, była druga w nocy... '''D Zwykle o tej porze myślę już tylko o łóżku, o niczym innym, dlatego tekst, chociaż poprawiany miliony razy może nie być poprawny interpunkcyjnie i takie tam.

A swoich umiejętności pisarskich nie będę komentować. ._.''

Podsumowując całość, wyszło mi więcej relacji rodzinnych, jak między przyjaciółmi, a nie o to mi pierwotnie chodziło. .n. I chciałam napisać coś więcej o GerIcie.

Czytać, słuchając tego: [link] i [link] , pijąc herbatę/cappucino/kakao/czekoladę i mając gdzieś brak śniegu za oknem.

Endżoj. :iconrainbrowsplz:
© 2012 - 2024 GrreenTea
Comments87
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
dark-secret1's avatar
Świetne. Fajnie się czyta, nie jest skrajnie krótkie i jest bardzo ciekawe^^